Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Wspomnienia mieszkańców Imbramowic z lat 1945-1946

Drukuj
Utworzono: wtorek, 16, czerwiec 2020

Pierwsza grupa osadników dotarła do Imbramowic 27.VI.1945 r. Jeden z osadników, który w tym dniu przybył tu, pan Feliks Surzyn (pierwszy sołtys Imbramowic), tak wspomina ten czas: "Ja przyjechałem z Łososiny, koło Makowa Podhalańskiego. Przyjechałem tu z bratem, byliśmy kawalerami. W domu było nas dużo, a ziemi mało. Ciężko się żyło. Na Zachodzie obiecywali ziemi ile się zechce. Pod koniec czerwca 1945 r. przyjechaliśmy do Świdnicy. Zameldowaliśmy się w komendzie miasta żeby wszystko było legalnie. Czekaliśmy na przepustkę na dalszą podróż. Było tam kilka osób z naszych stron i inna grupa Polaków. Później przyszedł do nas jakiś komendant i ruski oficer. Zwrócili się do nas nie z rozkazem, ale wprost z prośbą, abyśmy my, Polacy przeważnie chłopi obejmowali rządy na wsiach, robili porządki, zebrali z pola co się da, bo będzie to już wszystko nasze. A po drugie trzeba chleba".

W tym dniu przyjechało do Imbramowic 36 osób. Przeważnie były po 2-3 osoby z rodziny – reszta czekała "w domu, aż osadnicy zorientują się jak jest na tym Zachodzie i ściągną ich tutaj. Głównie byli to ludzie młodzi i w średnim wieku. W pierwszej grupie osadników przyjechali: F. i W. Surzyn, J. Karecki, J. Stosur, E. Filipowski z rodziną, B. i J. Homlowie, S. Piróg z córkami, J. Bisztyk, K. Główczak, P. i S. Kot, J. Puchalski, S. Dziadosz, I. i G. Wojtusiakowie, J. Kulpa, F. Strona z żoną, S. i Cz. Miodońscy, S. i Z. Tajsiakowie, A. Młocek, S. i J. Wróbel, J. i A. Karkulowscy, J. Kleban." Wieś nie wyglądała źle: domy i zagrody stały prawie w całości, niektóre były tylko popękane. Cztery stodoły i 3 domy na skraju wsi były zburzone. We wsi mieszkali Niemcy. Ale żołnierze nas wprowadzali do ich domów i kazali razem mieszkać.To było najgorsze. Każdy się bał – i my, i oni. Później się okazało, że to prawie same kobiety z dziećmi i staruszkowie. Jakoś musieliśmy się dogadać, bo nie było innego wyjścia, musieliśmy tak żyć razem do września – października, bo wtedy zaczęli wysiedlać Niemców. Razem z tymi Niemcami dzieliliśmy się jedzeniem, bo bieda była straszna, a człowiek to człowiek.

 

Ruiny tzw. "starego domu" w Imbramowicach, fot. B.Mucha

 

W sierpniu dojechali nowi osadnicy, a także reszta rodzin tych, którzy przeżyli w czerwcu. Ale to prawie sama biedota. Nie mieli ze sobą niczego: ani mebli, ani inwentarza ani nawet jedzenia. Było też trochę dzieci i małych i szkolnych. Trzeba było pomyśleć o szkole i o polskim nauczycielu. Oprócz nas, Polaków, we wsi było pełno wojska ruskiego w dawnym majątku. Mieli tam bydło, parę koni, trochę maszyn – ale to nie dla nas. Wyjechali stąd zimą; zabrali zboże, które zebrali, krowy zjedli, a maszyny porozbierali i też wywieźli. Później, w 1949 r. W miejscu majątku powstał PGR. Chętnych do pracy tam było, bo nie każdy później dostawał swoje pole, a i z "centrali" przywozili sezonowych pracowników. A my mieliśmy niedługo żniwa. Co się dało, tośmy zebrali, ale część się i tak zmarnowała, bo pola były zaminowane. Dopiero we wrześniu przyszło wojsko i rozminowywali. W moim domu mieszkało trzech saperów: Władek Ciepły i bracia Gajkowscy. Przez to rozminowywanie, huk i wybuchy to się więcej domów zniszczyło niż przez całą wojnę: popękały ściany, pospadały dachówki i wypadały szyby w oknach. Chociaż pola były już oczyszczone z min to w lasach pełno ich jeszcze było. Młodemu Główczakowi urwało rękę gdy poszedł z ojcem do lasu po gałęzie. Zginęło też dwóch chłopaków (ale to gdzieś w 48 r., bo na pogrzebie była cała szkoła): syn Kołodzieja i mały Krzeszowiak. Jak to dzieci, znaleźli "coś" i bawili się u Kołodziejów w ogrodzie. Matka to zobaczyła, ale zanim wybiegła z domu już było po wszystkim.

Od chwili przyjazdu w dzień i w nocy jeździliśmy na patrole po całej gminie (gmina Mrowiny, a później Domanice). W skład patrolu wchodził jeden milicjant oraz 3-4 mężczyzn według ustalonej kolejki. Musieliśmy to robić dla bezpieczeństwa – przed Niemcami i szabrownikami. Od grudnia już nie byłem sołtysem, bo nie umiałem pisać, a do Gminy trzeba było pisać sprawozdania, raporty, czytać zarządzenia". (Walkę z analfabetyzmem i kursy początkowej nauki pisania w Imbramowicach zorganizowano w roku szkolnym 1949-50). Gdy w październiku 1945 r. rozpoczęła się akacja repatriacji Polaków z angielskiej strefy okupacyjnej w Niemczech, do punktu zbornego w Szczecinie przybywało dziennie setki Polaków. Tak powrócił do Polski wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec p. T. Stec z żoną. On też został wkrótce sołtysem. Razem z nim tą drogą powrócili p. Łagosz, Oleksa i Bochenek. Wszyscy osiedlili się w Imbramowicach. Życie we wsi rozwijało się. Pracował młyn, kuźnia u p. Strzałkowskiego, rzeźnia u p. Zasady. Jako repatriant z Francji przyjechał do wsi p. A, Bęben (pochodził z Bochni), który uruchomił piekarnię. Początkowo ruch u niego był niewielki, gdyż kobiety wstydziły się kupować chleb, to była hańba !. Każda gospodyni piekła sama. Ale stopniowo zaczęły się przełamywać. W dodatku p. Bęben piekł ciasta na wesela – bo przecież młodych ludzi przybywało, wszystko się rozwijało, a więc i uczucia !.Pierwszy związek małżeński zawarli Jan Karecki i Urszula Piróg. Znali się już wcześniej, mieszkali na wsiach koło Makowa Podhalańskiego. Ślubu udzielił im najpierw urzędnik Stanu Cywilnego przy gminie w Domanicach (na mocy dekretu R.M. z dn. 25.IX.1945 r.). To była "rejestracja" – jak mówili ludzie o tych ślubach – a dopiero później ślub w kościele.

 

Kościół katolicki w Imbramowicach, widok z ok. 1942 r., archiwum autora

 

Kościół parafialny pw. Wniebowzięcia NMP w Imbramowicach, fot. B. Mucha

 

Chociaż w Imbramowicach był kościół w dobrym stanie i plebania, ksiądz B. Balicki wolał mieszkać w Domanicach, siedzibie gminy, gdyż tam czuł się bezpieczniej. A w naszej wsi do jesieni był ksiądz niemiecki: postać dość ciekawa i mile wspominana przez pierwszych osadników, ponieważ próbował pojednać Polaków i Niemców przez swoje msze odprawiane w języku niemieckim, polskim i po łacinie. Największy wpływ miał chyba na kobiety: Polki i Niemki, bo rozwinął po obu stronach życzliwość i poszanowanie drugiego człowieka. Dlatego też żyły pod jednym dachem w miarę zgodnie. Między niektórymi nawiązały się nawet przyjaźnie. Gdy wysiedlono Niemców, przeważnie do Niemiec w rosyjskiej strefie okupacyjnej, utrzymywały nadal kontakt listowny, a w latach 70-80 nawet bezpośredni – Niemcy przyjeżdżali w odwiedziny i trwa to nadal. Gdy minął pierwszy nawał pracy związanej z zagospodarowaniem się i żniwami zajęto się porządkowaniem wsi. Sprzątano gruzy, równano wyrwy, w miarę możliwości remontowano domy. Ale wkoło były pozostałości po niedawnej przecież wojnie: padłe zwierzęta, mnóstwo śmieci i żelastwa. Plagą były wałęsające się psy. Pod koniec sierpnia w okolicy wybuchła epidemia tyfusu. Na szczęście nikt nie umarł, chociaż wielu chorowało. Pomoc medyczna nadeszła z Domanic, Żarowa, a nawet ze Świdnicy. Koniecznością stało się oczyszczanie wsi i okolicy. Przy sprzątaniu pracowali wszyscy mężczyźni. Wszystkie śmieci i nieczystości wywożono na wozach do zatopionej cegielni w Dolnych Imbramowicach, dawniej Ingramsdorfer Tonwerke. Niemcy też brali udział w tej akcji, zwłaszcza aktywny był niemiecki sołtys Weighelt (był kaleką, więc nie brał udziału w wojnie).

 

Postamt (Urząd pocztowy) w Imbramowicach w początkach XX w., archiwum autora

 

Po wojnie w budynku aż do lat 90. funkcjonował polski Urząd Pocztowy (kod pocztowy 58-121), fot. B. Mucha 

 

Nowy teren nie był dla osadników bezpieczny. Nie były rzadkością pożary: a to uszkodzona instalacja, a to piorun, czy wreszcie zwykła nieostrożność. Koniecznością stało się założenie straży pożarnej. "Ochotnicza Straż Pożarna powstała w Imbramowicach jesienią 1945 r. Inicjatorami byli działacze z Żarowa i Świdnicy: prezes OSP Balcerzak i naczelnik F. Mercholc. Prezesem OSP w Imbramowicach został J. Stosur, a naczelnikiem T. Stec. Strażaków było najpierw 15. Najstarszymi byli S. Piróg i J. Główczak. To oni mieli doświadczenie w gaszeniu pożarów i szkolili młodszych druhów. Siedzibą straży została poniemiecka remiza w centrum wsi (jest w tym miejscu do dzisiaj). Do dyspozycji strażaków była ręczna pompa i parę starych węży. Pierwszy pożar od chwili zawiązania się nie był chlubny. U p. Fujawy całkowicie spaliła się stodoła, a to z powodu braku wody: węże były zbyt krótkie, wodę noszono więc wiadrami. Ale wiosną 1946 r. strażacy dostali nową motopompę M 200. Stara, ręczna nie była już potrzebna strażakom, więc pożyczali ją mieszkańcom wsi do oczyszczania studni czy wypompowywania wody z piwnic. Następny pożar był już sukcesem; paliła się stodoła, ale ogień ugaszono sprawnie i straty były niewielkie. Od wiosny 1946 r. systematycznie szkolono nowych druhów. Chętnych było wielu i zapotrzebowanie na strażaków także, bo przecież nie gasili tylko w Imbramowicach, ale w całej okolicy: w Marcinowiczkach, Pyszczynie, Bukowie, Pożarzysku, a nawet w Wierzbnej (za Żarowem). Imbramowiccy strażacy przez cały czas istnienia OSP wyrobili sobie dobrą sławę, a wyrazem uznania jest Złoty Krzyż Zasługi dla OSP w Imbramowicach i jej prezesa (od jesieni 1946 r.) Jana Kareckiego przyznany 50 lat później – jesienią 1996 r." (na podstawie zapisów Jana Kareckiego, dawnego prezesa OSP w Imbramowicach).

 

Budynek dawnej szkoły katolickiej, widok z ok. 1942 r., archiwum autora

 

Jeszcze w latach 90. w budynku funkcjonował oddział przedszkolny oraz warsztaty Szkoły Podstawowej, fot. B.Mucha

 

W listopadzie 1945 r. przybył do Imbramowic pierwszy transport repatriantów ze wschodu. Byli to ludzie ze wsi: Sądowa Wiśnia, Słabasz, Królin (zachodnia Ukraina). Jechali tu pociągiem 8 tygodni. W wagonach wieźli cały swój dobytek (tzn. To, co mogli zabrać: inwentarz, narzędzia, do 2 ton bagażu na rodzinę) ale i tak było tego niewiele. W przeciwieństwie do osadników z "centrali", gdzie przeważali ludzie młodzi, ze wschodu przyjeżdżały całe wielopokoleniowe rodziny. Bywało tak, że rozglądali się po okolicy, szukali swojego miejsca, bo przecież było w czym wybierać i część rodziny jechała dalej. Z tego pierwszego transportu osiadło w Imbramowicach 11 rodzin. Później, w 1946 r. przybywały następne transporty. Różne pochodzenie terytorialne osadników, znalezienie się w nowym środowisku, niski początkowo stan bezpieczeństwa osobistego, przykre doświadczenia wyniesione z czasów minionej wojny, pewne różnice językowe i obyczajowe składały się na specyficzny sposób zachowania się jednych grup osadników wobec innych. Wytwarzało się poczucie jedności z grupą "swoich" i obcość lub rezerwa wobec innych grup. Taką sytuację można nazwać dezintegracją. Widoczne to było i w Imbramowicach. Ludzie, którzy zamieszkali tu pierwsi mieli już za sobą to co najgorsze. Tych kilka miesięcy wspólnego życia, strachu i pracy połączyło ich. Byli "na swoim" i starali się w miarę normalnie żyć. Tym bardziej, że każdy miał swój kawał ziemi i plany na przyszłość.

Ingramsdorf (Wieś Ingrama, Imbrama) została przemianowana na Imbramowice i taka nazwa funkcjonowała do 1947 r. Później nie wiadomo dlaczego, zmieniono ją na Izabelin. Było to powodem dużego zamieszania, w związku z tym mieszkańcy Imbramowic interweniowali u kierownika szkoły J. Trzepli, a ten wyżej i przywrócono ostatecznie nazwę Imbramowice, od założyciela wsi Imbrama (Ingrama) Strzegomskiego. Odnośnie szkoły to w Imbramowicach utworzono ją w budynku dawnej szkoły ewangelickiej. Była dość duża, piętrowa, mieściło się w niej 6 sporych klas: 4 na dole, 2 na górze. Prócz tego były jeszcze 3 małe pomieszczenia, strych, piwnica i szeroki korytarz. W tej szkole w czasie wojny uczyły się niemieckie dzieci. Były więc ławki, tablice (w trzech klasach), a nawet mapy i trochę książek – niestety w języku niemieckim. Od 1932 r. w budynku nie przeprowadzano żadnych remontów czy napraw, dlatego był bardzo zaniedbany i zniszczony. Sytuację spotęgowały działania wojenne. Dach był dziurawy – brakowało dachówek, przegniły krokwie. Okna spróchniałe bez większości szyb. Ściany zewnętrzne i drzwi wejściowe ze śladami pocisków. Nie lepiej w środku: popękane sufity, przegniłe podłogi i schody, odpadały kawały tynku. Ale w pomieszczeniach na dole były dobre piece kaflowe.

Pierwsi osadnicy nie zajmowali się szkołą, skupiali swą uwagę na zagospodarowaniu się, żniwach, siewach i przygotowaniu do zimy. Nie było wśród nich nauczyciela. Dopiero w listopadzie przyjechał tu Józef Trzepla, który pochodził z powiatu bocheńskiego i był nauczycielem, a więc sprawy oświaty były mu bliskie. Bardzo szybko nawiązał kontakt z sołtysem, wójtem gminy Domanice i Inspektorem Szkolnym w Świdnicy. Już od grudnia rozpoczął rejestrację dzieci w Imbramowicach i sąsiednich wsiach: Buków, Osławnica, Marcinowiczki. W pracach przy remoncie szkoły zaangażowany był osobiście i włączył się w tę sprawę innych mieszkańców. Bardzo aktywny był sołtys, zwłaszcza w kwestii organizacji pracy, transportu i zaopatrzenia w materiały. Styczeń 1946 r. był miesiącem szczególnie intensywnej pracy w szkole. Prowizorycznie załatano dach, naprawiono schody, wstawiono szyby w klasach na parterze. W ciągu miesiąca doprowadzono do stanu używalności 2 klasy na dole i mały pokoik na górze, gdzie urządzono kancelarię. Gromadzono w nim też wszelką dokumentację i zdobyte pomoce dydaktyczne. "2.II.1946 r. w sobotę odbyło się uroczyste otwarcie szkoły, poprzedzone nabożeństwem w Domanicach. Z Imbramowic wyjechało 6 furmanek, a w nich mieszkańcy z dziećmi. Po powrocie J. Trzepla nadał szkole imię Stanisława Wyspiańskiego, a ks. B. Balicki dokonał aktu poświęcenia. Przy drzwiach wejściowych postawiono dwie polskie flagi. Naukę rozpoczęło 40 dzieci w wieku 7-13 lat. Lekcje odbywały się w klasach łączonych: I z II, III z IV. Dzieci z klas V-VII realizowały obowiązek szkolny w Domanicach. Inspektor Szkolny w Świdnicy przydzielił jako siłę nauczycielską Kazimierę Przystał z Domanic. Nie miała kwalifikacji nauczycielskich, ale była miła dla dzieci, opiekuńcza, pracowita i obowiązkowa.

 

Szkoła ewangelicka w Imbramowicach na fragmencie pocztówki z początku XX w., archiwum autora 

 

Dziś w tym miejscu znajduje się budynek Szkoły Podstawowej im. UNICEF, archiwum autora

 

14.III.1946 r. Inspektor Szkolny wraz z wójtem przeprowadzili inspekcję szkoły. Wszystko wypadło pomyślnie. Wraz z kierownikiem J. Trzeplą omówili możliwości dalszego rozwoju szkoły w nowym roku szkolnym. 9.V.1946 r. W pierwszą rocznicę zwycięstwa odbyła się w Domanicach (siedzibie gminy) uroczysta msza polowa z udziałem wojska, mieszkańców gminy oraz młodzieży szkolnej. Ten dzień był też okazją do spotkań rodzinnych i sąsiedzkich, był świętem w gminie. 27.VI. zakończono uroczyście rok szkolny 1945-1946. Po powrocie z nabożeństwa kierownik szkoły wygłosił krótkie przemówienie dla dzieci i przybyłych rodziców. Podziękował za wspólną pracę w tych ciężkich warunkach. Następnie odczytał dzieciom oceny końcowe – niestety nie było świadectw. Po tym nastąpiła część artystyczna – piosenki i deklamacje w wykonaniu dzieci. Na zakończenie głos zabrał przewodniczący Komitetu Rodzicielskiego, Augustyn Śliwa, który namawiał rodziców i dzieci do pracy przy szkole w czasie wakacji". (Kronika Szkoły Podstawowej w Imbramowicach).

"Jeszcze przed żniwami przygotowano trzecią izbę lekcyjną. Była to klasa o wymiarach 4mx5m na parterze. Mężczyźni zalepili dziury w ścianach i pomalowali wszystkie klasy wapnem. Z sąsiedniego Bukowa przywieziono ławki (była tam szkoła, ale w czasie wojny zmieniono ją na punkt szpitalny i jeszcze nie pracowała)." (Kronika Szkoły Podstawowej w Imbramowicach). "Szkoła nasza nie była ogrodzona i stojąc na lekkim wzniesieniu w centrum wsi, przy przebiegającej obok szosie zdawała się uosabiać jakieś sieroctwo, opuszczenie. Dopóki dzieci nie kręciły się tu podczas zajęć była jakby weselsza, a kiedy lekcje się już skończyły albo w dni wolne od nauki aż wiała od niej samotność. Ciężko było na to patrzeć. Wystarczyło o tym wspomnieć kierownikowi i już szukał rozwiązania. Różne były pomysły, każdy chciał się pokazać dobrym organizatorem. Najlepsze i najtańsze wyjście znalazł J. Trzepla. Okazało się, że Niemcy szykujący się do oporu w tej okolicy przed nadciągającymi wojskami wykopali w pobliskich lasach rowy przeciwczołgowe, a także przygotowali dużą ilość sztachet żelaznych, przy pomocy których mieli wznieść zasieki z drutów kolczastych. Tych waśnie drążków żelaznych, które miały służyć celom wojennym, a po ucieczce Niemców poniewierały się bezużytecznie po obejściach i okolicznych polach postanowili użyć do ogrodzenia naszej szkoły. W krótkim czasie mimo, że był to czas intensywnych prac polowych, budynek został od strony frontu odrodzony żelaznym potem na cementowej podmurówce i wyglądał jak nowoczesna willla w uzdrowisku. A kiedy Łagosz miejscowy kowal, na prośbę kierownika zrobił bezinteresownie z żelaznych prętów bramę z wyrytą datą "2.II.1946 r." to ludzie po parę razy się przechadzali szosą żeby popatrzeć – jak było ładnie". (wywiad z Janem Kareckim).

Na dzień 1.IX.1946 r. "rozbudowana" szkoła była już gotowa do nowego roku szkolnego. Realizowano w niej program pięciu klas szkoły powszechnej. Do pracy przystąpiło trzech nauczycieli: kierownik szkoły J. Trzepla oraz dwie wykwalifikowane nauczycielki: Janina Horbowska i Zyta Kasprzyk. K. Przybył podjęła pracę w Domanicach. Wzrosła też liczba uczniów – było ich 68. Inspektor Szkolny przydzielił do naszej szkoły 15 nowych ławek. Tak więc ten rok szkolny był naprawdę nowy.

 

Posiadacie wiedzę na temat interesujących miejsc, budowli, a może znacie jakąś ciekawą historię ?? Podzielcie się z nami swoją wiedzą lub starociami z domowych strychów, głębokich szuflad oraz rodzinnych albumów. Wszelkie informacje, skany fotografii i dokumentów możecie przesyłać bez wychodzenia z domu na adres mailowy:Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.

 

Źródła:
1. M. Krawczyszyn, Rola Szkoły Podstawowej w Imbramowicach w integracji społecznej w latach 1945-1996, Wrocław 1997
2. T. Ciesielski, Żarów. Historia Miasta i Gminy, Żarów 2006

Opracowanie
Bogdan Mucha